poniedziałek, 19 marca 2018

Wysokie Obcasy - fragment rozmowy

Krótki fragment długiego wywiadu jaki bedzie zamieszczony w świątecznym numerze Wysokich Obcasów:
Rozmawia Monika Tutak


To pierwsza książka napisana na trzeźwo?

Pierwsza. "Rok na odwyku" powstał bez alkoholu i bez prochów. 

A poprzednie?
Poprzednie trzy, w tym biografię mojej matki Doroty Terakowskiej, czyli "Moją mamę czarownicę", pisałam "pod wpływem". Nie byłam pijana, bo jak się jest pijanym, to nie sposób nic zrobić. Ale nie byłam też trzeźwa. Żeby pisać, najczęściej rozcieńczałam wino z wodą.  Potrafiłam wypić dwie butelki dziennie, czasem więcej. Wmawiałam sobie - jeszcze do niedawna tak właśnie uważałam  - że piszę dzięki alkoholowi. Że ułatwia zebrać myśli. Oczywiście to bzdura. Takie pisanie bardzo szybko przeradza się w bełkot. Łatwo stracić samokontrolę.

Żałuje pani tamtych książek?
Nie, nie są przecież złe. Ale mogły być lepsze. Wie pani, ja całe życie zadawalam sobie pytanie, czy będę potrafiła pisać bez niczego, bez dodania sobie odwagi. Bałam się, że nie potrafię. Więc piłam. Każdy powód dla alkoholika jest dobry. Musi to sobie jakoś zracjonalizować.

Ile lat pani piła?
Dwadzieścia. Leki nasenne i uspokajające, benzodiazepiny, brałam przez ostatnich 10 lat. Pod koniec w potwornych ilościach,  nawet po kilkanaście na wieczór.
Alkohol pojawił się tak na dobre na drugim roku studiów. Zamiast w akademiku, przesiadywaliśmy ze znajomymi z filmoznawstwa i religioznawstwa u mnie w mieszkaniu. Miałam wolną chatę po babci, ta komuna trwała przez rok. Codziennie piliśmy wódkę, wtedy piło się głównie wódkę. Impreza trwała non stop, zakończyła się tym, że zrezygnowałam ze studiów i wyjechałam do Stanów, gdzie oczywiście piłam dalej.

Dlaczego do Stanów?
Ktoś zaproponował mi pracę za mieszkanie. Wydawało się, że nie taką ciężką. Miałam opiekować się starszym małżeństwem. Szczerze mówiąc - nie za bardzo umiem  sprzątać, nie mam też siły, by robić to w odpowiednim tempie. Ale zdecydowałam o wyjeździe. Korciły mnie te Stany, to był 88 rok, w Polsce jeszcze szaro, a tam taka szansa. Dostałam u tych ludzi mały, ciemny pokój, okno wychodziło na mur. To było potwornie klaustrofobiczne. Kobieta, którą się opiekowałam, miała raka, ostatnie stadium. Nie wytrzymywałam psychicznie. Pewnego dnia odkryłam w spiżarce właścicieli wina. Zaczęłam pić systematycznie, codziennie.

Oni tego nie widzieli?
Nie orientowali się. Dawałam sobie radę, nie wpływało to na jakość mojej pracy.

Tak się pani wydawało.
Tak, tak mi się przynajmniej wydawało. Lepiej też pracowało mi się z myślą, że wieczorem pozwolę sobie na relaks przy butelce. Jak już położyłam ich spać, otwierałam alkohol. Rano budziłam się z kacem.

Jak długo pani u nich pracowała?
Prawie rok. Kiedy staruszka zmarła,  a jej mąż czuł się coraz gorzej, zrezygnowałam. Wróciłam do kraju, dostałam pracę w gazecie, potem w kolejnej, gdzie ogólnie piło się dosyć sporo, więc piłam i ja, chociaż starałam się nie upijać. 
Parę razy zdarzyło mi się nawalić się w pubie,  czułam ogromny wstyd. Nic nie pamietałam, nie wiedziałam, jak się zachowywałam. I potem - może dlatego, a może po prostu już jak każdy alkoholik - zaczęłam pić sama. Żebym nie musiała wstydzić się ludzi. Wystarczało mi, że samotnie saczę wino. Potem zamieniałam wino na piwo, piwo na wino, co - jak się dowiedziałam na odwyku - jest charakterystyczne dla alkoholików, bo po prostu dany alkohol przestaje im smakować, mają odrzut, więc kupują inny.
Zdarzały mi się też przerwy w piciu, pewnie jak każdemu alkoholikowi.

Skąd brały się te przerwy?
Mój ojciec, Andrzej Nowak, znany pianista - też alkoholik zresztą - trzy razy namówił mnie na wszywki. Zaszywałam się i potrafiłam nie pić przez rok. Ale kiedyś zamiast esperalu - podobno skończył się w szpitalu - wszyli mi witaminy. Proszę mi wierzyć, jak już człowiek wie, że to nie esperal, to bardzo łatwo zapić. Ojciec chciał wyrwać mnie z alkoholu.
Sam już wtedy nie pił, ale nie odbył terapii.  Po prostu pewnego dnia przestał. Został abstynentem, zawdzięcza to swojej kobiecie, Beacie.

Przecież bez odwyku nie można chyba tak po prostu rzucić picia?
Według mnie ojciec ciągle był uzależniony, ale skończyły się emocje, które pchały go do picia, więc udało mu się nie pić już do końca życia. Odbudował się, miał szczęśliwy dom, kochającą i wspierającą partnerkę. Zmarł trzy lata temu. Dobrze się tam u nich czułam.
Skończyłam właśnie pisać powieść o uzależnionej kobiecie i jest tam taka scena, w której ojciec zabiera do siebie córkę, robi jej trzytygodniowy odwyk. To wydarzyło się naprawdę. Ojciec też tak mnie do siebie zabrał, siedem lat temu. "Zamieszkasz u mnie, koniec z piciem", powiedział. Wydawało mu się, że skoro on rzucił w ten sposób, ja też powinnam.
Przez te trzy tygodnie nie piłam, czułam się u niego świetnie, odżyłam. Miałam go codziennie, spędzaliśmy czas, bardzo tego potrzebowałam.
Jest taka scena w mojej nowej książce: Marta, macocha bohaterki, Agaty, ścieli jej łóżko, rozkłada zieloną pościel w misie, chociaż Agata jest dorosla.  Ostatniej nocy przed powrotem do swojego do domu Agata płacze, strasznie chce mieć taką samą pościel. I kupuje ją sobie. To dla niej symbol domu, miłości i ciepła. Ale to nic nie daje, to jej nie uspokaja, nie wystarcza. Wraca do domu i zaczyna pić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz