"270 dni
Wreszcie święta. Bardzo lubię Wielkanoc. W sklepie kupiłam
czekoladowego zająca. Postawiłam go na stole w pokoju. Zawsze jakaś
namiastka prawdziwych świąt. Dostaliśmy świąteczne śniadanie: zamiast serka
topionego lub mielonki prawdziwa szynka i chrzan. Do obiadu kawałek ciasta. A
Gośka i Beata przywiozły mi szynkę i domowy chrzan, kawałek sernika i makowca.
Zazdroszczę im świąt w domu!
Słońce
świeci! Prawie wiosna! A ja nie mogę już wyjść, bo byłam w sklepie z
pielęgniarką. ITS dalej nie mam. O przepustce mogę tylko pomarzyć. To pewnie
dlatego, że się nie odzywam na terapii. Wkrótce przeniosą mnie do grupy
zaawansowanej. Trochę się tego obawiam. Niektóre terapeutki wydają się bardzo
ostre.
Małgorzata,
Ala i jeszcze siedem innych osób zostało dyscyplinarnie
wypisanych. Przez kilka dni pili dwusetki wódki przemycane z Tesco – mieli ITS-y
– a trzy osoby od miesiąca ćpały.
– Mieliśmy
komfort brania – powiedzieli na społeczności. – Narkotyki
przynosili dilerzy.
Dilerzy
czatują na terenie szpitala, w parku lub w pobliżu Tesco. Ciągną tutaj jak
pszczoły do miodu. Nie wchodzą na oddział, bo odwiedzający muszą być wpisani na
listę zaakceptowaną przez terapeutów. Najczęściej podają narkotyki w parku lub
przez okno.
Obie
wyrzucone kobiety były w naszej grupie. W efekcie na terapii wszyscy poza mną
odczuwają głody. Sebastian czyta pracę na temat historii uzależnienia:.
– Miałem
trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z alkoholem. Koledzy dali
mi w lesie. Czułem się dobrze. Poznałem lek na troski. Byłem zachwycony i
zacząłem pić. Dobrze się bawiłem na dyskotekach, zabawach. Najlepszym lekiem na
kaca był alkohol. Gdy dostałem bilet do wojska, piłem miesiąc. Po wojsku
szukałem okazji do picia. Jeździłem autem po pijaku i w wieku osiemnastu lat
potrąciłem kobietę. Dostałem dwa lata. Dalej jeździłem po pijaku, zwolnili mnie
z pracy. Piłem nawet w szpitalu. Rozwiodłem się z żoną, trzy razy leczyłem się
na oddziale dla alkoholików z nakazu sądowego. Chciałem to tylko odbębnić.
Przestałem wierzyć w Boga. Straciłem
rodzinę, dom, wiarę i pracę. Robiłem zapasy alkoholu i wpadłem w depresję. W
wypadku połamałem nogi. Ocknąłem się na stole operacyjnym. Dalej jeździłem pod
wpływem. Nie
wiedziałem, gdzie zostawiałem auto, kiedy jeździłem
na dyskoteki. Na kacu zawsze piłem tylko na trzeźwo nie mogłem dojść do
sklepu . Żona rozbiła mi
flaszkę wódki na głowie i tylko o wódkę mi chodziło, nie o guza.
Pierwszy ciąg miałem przed
osiemnastym rokiem życia. W wojsku kupuje się wódkę na melinie zawsze obok
jednostki. Pół litra piłem bez odrywania ust. W domu, bo na dyskotece piłem
więcej. W konkursie wypiłem trzy piwa w czterdzieści
trzy sekundy. Dorobiłem się choroby serca. Skrajnie wyczerpanego, kiedy
zwolniło się miejsce, pogotowie zabrało mnie na odwyk.
– Musi pan
zdetronizować alkohol – mówi terapeutka. – Bo gdy pan
opowiada o alkoholu, to się pan cieszy. Picie było dla pana atrakcyjne. Musi
pan zmienić sposób myślenia o piciu i o życiu.
Teraz
pracę czyta Iwo:.
– W 1995
roku dostałem tranxene 10 od lekarza. Byłem
dyrektorem, ogromny stres, rozterki moralne. Potrzebowałem luzu, a alkoholu nie
piłem od kilku lat. Po tranxene poczułem ulgę. Od 2007 brałem sporadycznie. Rok
później rozwiodłem się i brałem sporo. W 2011 miałem pierwszy kilkumiesięczny
ciąg. Wpadłem w depresję, dostałem xanax. Złe samopoczucie zrzucałem na karb
choroby. Częstoskurcz serca, bezsenność, poty, biegunka, drżenie ciała, lęk – dopadały
mnie, gdy nie miałem leku. Nabawiłem się choroby serca, straciłem dwie kobiety,
jeździłem pod wpływem leków. Wzrosła mi tolerancja – od 0,75 miligrama do
ośmiu
miligramów na dobę. W 2013 pojechałem do przyjaciela. Wróciłem na
drugi dzień. Nie pamiętam tego. Oglądałem auto, czy nie miałem wypadku, ale
nie. Przez kilka dni dręczyły mnie lęki. Poszedłem na detoks. Potem rok nie
brałem. Wróciłem do leków po śmierci matki. Nikomu nie szkodziłem."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz