Na
oddziale są ludzie z całej Polski, niektórzy jechali tu kilka godzin pociągiem.
Oddział
jest męsko-damski: dziesięć kobiet i trzydziestu czterech mężczyzn. Kobiety o
wiele rzadziej się zgłaszają. O wiele rzadziej przyznają się do nałogu. Piją,
biorą leki w ukryciu między praniem a gotowaniem. Do czasu kiedy w domu
wszystko lśni, a jedzenie jest na stole, mało kto się orientuje. Spuchniętą,
czerwoną twarz przysłaniają makijażem. A piją nie mniej niż faceci.
Pamiętam
swmoje
dni w ostrej fazie uzależnienia: rano, na kacu zwlec się z łóżka, prysznic,
włożyć byle co, z plecakiem – absolutnie nie z przezroczystą siatką
– podejść do najbliższego monopolowego, czym prędzej wrócić do domu, otworzyć
piwo i pić do nocy, siedząc na Facebooku. Przy pierwszym
piwie sprawdzić, czy wczoraj wygadywałam jakieś bzdury online. Puste puszki
chować w siatce za koszem, żeby ich rano nie widzieć. Unikać znajomych w realu,
bo nałóg widać na twarzy. Niczego nie załatwiać, o niczym nie pamiętać.
Wstydzić się chodzić po ulicy, jeździć tramwajem, robić zakupy piwne w tym samym
sklepie. Czuć na sobie wzrok sprzedawczyni. Zmieniać sklepy, o ile jest siła,
by podejść do innego. Zmieniać apteki, by kupić benzodiazepiny. Wstydzić się,
czuć się upokorzoną i brudną. Uśmiech tylko w zaciszu własnego domu z piwem w
ręce. Jeść mało lub wcale. Dbać o pozory: po drugim piwie, gdy w członki
wracają siły, sprzątać mieszkanie. Brać kąpiel,
przebierać się w czyste ciuchy dla samej siebie. Nie upijać się w sztok. Przynajmniej
nie codziennie. A jak się to zdarzy, odłączać telefon.
Wśród
kobiet na oddziale przeważają alkoholiczki, wśród mężczyzn lekomani. Polska to naród
ćpunów farmaceutycznych, jak twierdzi specjalistka od uzależnień Ewa Woydyłło-Osiatyńska.
Poza tym są tu alkoholicy, narkomani, hazardziści, uzależnieni od komputera i
sterydów. Niektórzy są uzależnieni od wszystkiego.
Alkoholików
łatwo rozpoznać, najczęściej po twarzy i tuszy, choć tutaj większość kobiet –
poza jedną – ma sporą nadwagę. Obawiam się, że i ja tu przytyję. Już mam ochotę
na czekoladę, której na wolności nie jem, –
bo widzę jak Iza i Ola jedzą.
Przez
pierwsze miesiące wolno wychodzić tylko na godzinę dziennie z pielęgniarką,
zatem zero ruchu! Regularne posiłki i zapewne słodycze dopełnią reszty.
O
ósmej rano, trzynastej i dwudziestej – leki. Od dziesiątej piętnaście
do dwunastej
piętnaście – terapia grupowa. Indywidualna raz w tygodniu. O dwunastej
piętnaście – obiad, kolacja o szesnastej
czterdzieści pięć. Sądząc po ilości chętnych do tostera w
świetlicy, wszyscy tu podjadają.
Dwa
razy dziennie „społeczność terapeutyczna” – zebranie wszystkich w obecności
terapeutów – w czasie której są
omawiane nasze sprawy, a przede wszystkim, o czym wkrótce
się przekonuję odbywa się wzajemne
donoszenie na siebie: że ktoś chodzi bez majtek po pokoju, że ktoś komuś zjadł
cukierka, że ktoś do kogoś powiedział: „ty chuju”, a tamta pani z tamtym panem
się przytulają… I nakaz zgłaszania na społeczności dziwnego zachowania współpacjentów
lub podejrzenia o złamanie abstynencji. Niedobrze się z tym czuję, nie mam w
zwyczaju donosić, choć rozumiem, że to jest w dobrej wierze.
Nie
wolno nie chodzić na społeczność. Za spóźnienie zostaje się za karę stolikowym:
ustawia się
stoliki i krzesła w jadalni na posiłki. Jest tu kilka funkcji do pełnienia:
kronikarz, księgowy, przewodniczący i zastępca przewodniczącego oraz
wprowadzający nowych.
Dziś nie zdążyłam na społeczność ani na terapię.
Ubrania wkładam do komody przy łóżku, kosmetyki rozkładam na parapecie, książki
na podłodze. Na szafce nocnej kładę krem na dzień, lakier do paznokci, waciki,
kubek w misie i szczotkę do zębów. O trzynastej trzydzieści,
czyli zaraz, jest wyjście w eskorcie pielęgniarki do sklepu. Na szczęście mam
pieniądze. Ubieram się szybko – jest zimno – i wpisuję na listę wychodzących.
Sklep to taki niewielki wiejski sklepik, ale wszystko w nim jest, tylko ceny
horrendalnie wysokie.
Pisałaś o 04:45. Nie śpisz?
OdpowiedzUsuńpisałam wieczorem. Blog pokazuje zły czas. Na szczeście sypiam dobrze
OdpowiedzUsuń