Rozmawia Monika Tutak
To pierwsza książka napisana na trzeźwo?
Pierwsza. "Rok na odwyku" powstał
bez alkoholu i bez prochów.
A poprzednie?
Poprzednie trzy, w tym biografię mojej
matki Doroty Terakowskiej, czyli "Moją mamę czarownicę", pisałam
"pod wpływem". Nie byłam pijana, bo jak się jest pijanym, to nie
sposób nic zrobić. Ale nie byłam też trzeźwa. Żeby pisać, najczęściej
rozcieńczałam wino z wodą. Potrafiłam
wypić dwie butelki dziennie, czasem więcej. Wmawiałam
sobie - jeszcze do niedawna tak właśnie uważałam - że piszę dzięki alkoholowi. Że ułatwia
zebrać myśli. Oczywiście to bzdura. Takie pisanie bardzo szybko przeradza się w
bełkot. Łatwo stracić samokontrolę.
Żałuje pani
tamtych książek?
Nie, nie są
przecież złe. Ale mogły być lepsze. Wie pani, ja całe życie zadawalam sobie
pytanie, czy będę potrafiła pisać bez niczego, bez dodania sobie odwagi. Bałam
się, że nie potrafię. Więc piłam. Każdy powód dla alkoholika jest dobry. Musi
to sobie jakoś zracjonalizować.
Ile lat pani
piła?
Dwadzieścia.
Leki nasenne i uspokajające, benzodiazepiny, brałam przez ostatnich 10 lat. Pod
koniec w potwornych ilościach, nawet po
kilkanaście na wieczór.
Alkohol
pojawił się tak na dobre na drugim roku studiów. Zamiast w akademiku,
przesiadywaliśmy ze znajomymi z filmoznawstwa i religioznawstwa u mnie w
mieszkaniu. Miałam wolną chatę po babci, ta komuna trwała przez rok. Codziennie
piliśmy wódkę, wtedy piło się głównie wódkę. Impreza trwała non stop, zakończyła
się tym, że zrezygnowałam ze studiów i wyjechałam do Stanów, gdzie oczywiście
piłam dalej.
Dlaczego do
Stanów?
Ktoś
zaproponował mi pracę za mieszkanie. Wydawało się, że nie taką ciężką. Miałam
opiekować się starszym małżeństwem. Szczerze mówiąc - nie za bardzo umiem sprzątać, nie mam też siły, by robić to w
odpowiednim tempie. Ale zdecydowałam o wyjeździe. Korciły mnie te Stany, to był
88 rok, w Polsce jeszcze szaro, a tam taka szansa. Dostałam u tych ludzi mały,
ciemny pokój, okno wychodziło na mur. To było potwornie klaustrofobiczne.
Kobieta, którą się opiekowałam, miała raka, ostatnie stadium. Nie wytrzymywałam
psychicznie. Pewnego dnia odkryłam w spiżarce właścicieli wina. Zaczęłam pić
systematycznie, codziennie.
Oni tego nie
widzieli?
Nie
orientowali się. Dawałam sobie radę, nie wpływało to na jakość mojej pracy.
Tak się pani
wydawało.
Tak, tak mi
się przynajmniej wydawało. Lepiej też pracowało mi się z myślą, że wieczorem
pozwolę sobie na relaks przy butelce. Jak już położyłam ich spać, otwierałam
alkohol. Rano budziłam się z kacem.
Jak długo
pani u nich pracowała?
Prawie rok.
Kiedy staruszka zmarła, a jej mąż czuł
się coraz gorzej, zrezygnowałam. Wróciłam do kraju, dostałam pracę w gazecie,
potem w kolejnej, gdzie ogólnie piło się dosyć sporo, więc piłam i ja, chociaż
starałam się nie upijać.
Parę razy
zdarzyło mi się nawalić się w pubie, czułam
ogromny wstyd. Nic nie pamietałam, nie wiedziałam, jak się zachowywałam. I
potem - może dlatego, a może po prostu już jak każdy alkoholik - zaczęłam pić
sama. Żebym nie musiała wstydzić się ludzi. Wystarczało mi, że samotnie saczę
wino. Potem zamieniałam wino na piwo, piwo na wino, co -
jak się dowiedziałam na odwyku - jest charakterystyczne dla alkoholików, bo po
prostu dany alkohol przestaje im smakować, mają odrzut, więc kupują inny.
Zdarzały mi
się też przerwy w piciu, pewnie jak każdemu alkoholikowi.
Skąd brały się
te przerwy?
Mój ojciec,
Andrzej Nowak, znany pianista - też alkoholik zresztą - trzy razy namówił mnie
na wszywki. Zaszywałam się i potrafiłam nie pić przez rok. Ale kiedyś zamiast
esperalu - podobno skończył się w szpitalu - wszyli mi witaminy. Proszę mi
wierzyć, jak już człowiek wie, że to nie esperal, to bardzo łatwo zapić. Ojciec
chciał wyrwać mnie z alkoholu.
Sam już wtedy
nie pił, ale nie odbył terapii. Po
prostu pewnego dnia przestał. Został abstynentem, zawdzięcza to swojej
kobiecie, Beacie.
Przecież bez
odwyku nie można chyba tak po prostu rzucić picia?
Według mnie
ojciec ciągle był uzależniony, ale skończyły się emocje, które pchały go do
picia, więc udało mu się nie pić już do końca życia. Odbudował się, miał szczęśliwy
dom, kochającą i wspierającą partnerkę. Zmarł trzy lata temu. Dobrze się tam u
nich czułam.
Skończyłam właśnie
pisać powieść o uzależnionej kobiecie i jest tam taka scena, w której ojciec
zabiera do siebie córkę, robi jej trzytygodniowy odwyk. To wydarzyło się
naprawdę. Ojciec też tak mnie do siebie zabrał, siedem lat temu.
"Zamieszkasz u mnie, koniec z piciem", powiedział. Wydawało mu się, że
skoro on rzucił w ten sposób, ja też powinnam.
Przez te trzy
tygodnie nie piłam, czułam się u niego świetnie, odżyłam. Miałam go codziennie,
spędzaliśmy czas, bardzo tego potrzebowałam.
Jest taka
scena w mojej nowej książce: Marta, macocha bohaterki, Agaty, ścieli jej łóżko,
rozkłada zieloną pościel w misie, chociaż Agata jest dorosla. Ostatniej nocy przed powrotem do swojego do
domu Agata płacze, strasznie chce mieć taką samą pościel. I kupuje ją sobie. To
dla niej symbol domu, miłości i ciepła. Ale to nic nie daje, to jej nie
uspokaja, nie wystarcza. Wraca do domu i zaczyna pić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz